Na Księżycu znalazła się nie tylko amerykańska flaga. Swoją zawieźli tam również wolnomularze (na zdjęciu powyżej), uczestniczący w amerykańskim programie podboju kosmosu.
Dziś wypada 46. rocznica pierwszego lądowania i spaceru ludzi na Księżycu. Ponieważ jest nieokrągła, poświęcę jej mniej poważną (niż wywiad, który kiedyś przeprowadziłem) notkę. A wiążącą się z przypadkowym odkryciem pokaźnej wielkości świątyni masońskiej podczas moich niedawnych przechadzek po stolicy USA.
Ów imponujący budynek należy do dominującego wśród współczesnych wolnomularzy Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego. Oddano go do użytku dokładnie sto lat temu, ale dziś pełni właściwie już tylko dwie funkcje: ogólnodostępnej biblioteki (głównie z piśmiennictwem wolnomularskim) oraz muzeum.
Ponieważ masoni, m.in. w Polsce, przez sporo osób uważani są za supertajnych spiskowców o wielkich wpływach, zwiedzenie takiej świątyni „rządzących światem” było nie lada gratką. Zwolennicy teorii spiskowych poczują się w niej jednak mocno rozczarowani. Niemal wszystko można bowiem obejrzeć, lista członków (tej konkretnej loży masońskiej) jest całkowicie jawna, tak jak i działalność (w większości o charakterze charytatywnym; loża m.in. funduje mnóstwo stypendiów naukowych dla studentów).
Co więcej, obrady masonów zostały przeniesione z owej świątyni, gdyż główne sale nie mają klimatyzacji (co podczas upalnego lata w Waszyngtonie ma wielkie znaczenie, wierzcie mi…). To po pierwsze. Po drugie zaś, obrady wolnomularzy są otwarte dla publiczności, a ta mogłaby się w budynku postawionym przed wiekiem po prostu nie zmieścić.
Oprócz skorzystania z możliwości posiedzenia w imponującym fotelu Wielkiego Mistrza obejrzałem w masońskiej świątyni m.in. wystawy. Moją szczególną uwagę zwróciła jedna – poświęcona zaangażowaniu wolnomularzy w amerykański program kosmiczny (zaczyna się od dość socrealistycznej kompozycji, poniżej na zdjęciu).
Dzięki temu dowiedziałem się, że wolnomularzami byli m.in. James Webb (drugi w historii szef NASA, na którego cześć nazwano powstający właśnie kolejny kosmiczny teleskop), Kenneth Kleinknecht (kierownik pierwszego amerykańskiego programu załogowych lotów kosmicznych Mercury), Virgil Grissom (astronauta, który wraz z dwoma kolegami zginął w pożarze kabiny statku Apollo 1), John Glenn (pierwszy Amerykanin, który wykonał lot orbitalny i piąty człowiek w kosmosie; w 1998 r., w wieku 77 lat, wziął udział w misji promu kosmicznego Discovery, stając się najstarszym – póki co – astronautą, który poleciał na okołoziemską orbitę; senator z ramienia Partii Demokratycznej), no i na koniec crème de la crème, czyli Edwin „Buzz” Aldrin, pilot lądownika księżycowego „Eagle” podczas misji Apollo 11 i drugi człowiek, który postawił stopę na Księżycu.
Co ciekawe, astronauci masoni (wielu z nich otrzymało najwyższy, 33. stopień wtajemniczenia) zabierali ze sobą w kosmos wolnomularskie symbole, a konkretnie małe flagi. Pierwszy zrobił tak w 1965 r. Leroy Cooper na pokładzie statku Gemini 5. Drugi był Walter Shirra, który wziął udział w misji Apollo 7. Ale najciekawsze, że miał ją również przy sobie Aldrin podczas spaceru po Księżycu. Masońska flaga wróciła z nim na Ziemię i jest dziś dumnie eksponowana w waszyngtońskiej świątyni.
Ten sukces uczczono m.in. w ten sposób, że powstała w Teksasie kolejna loża masońska Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego (mają one charakter terytorialny, a centrala znajduje się w Anglii) o nazwie „Tranquility Lodge No. 2000”. Słowo „Tranquility” zostało zaczerpnięte z „Mare Tranquillitatis”, czyli „Morza Spokoju” – pokrytej bazaltem równiny na Srebrnym Globie, na której wylądowali Amerykanie 20 lipca 1969 roku.
Jak wyjaśnił przewodnik oprowadzający wycieczki po loży (nie należy do masonerii), zainteresowanie wolnomularstwem wśród wojskowych pilotów, którzy potem zostawali astronautami, wynikało m.in. z przypominającej armię hierarchii (stopnie wtajemniczenia) oraz faktu, że członkami Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego mogą zostać wyłącznie mężczyźni (oprócz kobiet wstęp zamknięty jest dla ateistów, gdyż mason powinien wierzyć w jakąś Siłę Wyższą).
Mogę sobie wyobrazić, że dla niektórych osób powyższe informacje staną się kolejnym argumentem na rzecz tezy o przemożnych wpływach masonerii, której macki sięgnęły nawet Księżyca (aż strach pomyśleć, dokąd wolnomularze jeszcze dotrą). Dla mnie zaś cała ta historia to tylko ciekawostka, bo w wielkie ogólnoświatowe spiski i stojące za tym supertajne organizacje nie wierzę.
Zresztą, co to za spiskowcy, którzy ujawniają swoich najbardziej wpływowych członków (w tym prezydentów USA – patrz zdjęcie powyżej)? I jeszcze na dodatek publicznie obradują… Podobno niemal od samych początków tajność masonerii była po części mitem, o czym pisała moja redakcyjna koleżanka Agnieszka Krzemińska.
20 lipca o godz. 17:08 2666
Trudno uwierzyc ze tyle powaznych osob bawilo sie lub bawi w masonerie. Z drugiej strony wiekszosc ludzkosci bawi sie religijnymi czy etnicznymi bajkami a axiom1 swoja wlasna paranoja.
Slawomirski
21 lipca o godz. 13:52 2670
Masoneria to raczej „Power Club” niż elita intelektualna. Wszyscy wierza w Grand Architect of the Universe czyli Boga jako stworzyciela Świata. Raczej obciach.
22 lipca o godz. 19:00 2671
Przecież to nie masoni, tylko reptilianie rządzą światem. I oni już są z kosmosu 😛