Artykuł w prestiżowym tygodniku naukowym „Science” przyniósł wstrząsające, niestety w złym tego słowa znaczeniu, wyniki.
Wokół tej publikacji jest teraz naprawdę głośno, bo to kij wsadzony w wielkie mrowisko. Spora grupa badaczy postanowiła zrobić to, co w nauce powinno być standardem, a niestety nie jest. Czyli zweryfikować wyniki uzyskane przez innych naukowców, a mówiąc dokładniej: powtórzyć ich eksperymenty, zachowując warunki badania, metodologię etc.
Pod lupę wzięto sto losowo wybranych publikacji, które ukazały się w trzech bardzo dobrych czasopismach psychologicznych. Opisane w nich eksperymenty dotyczyły dwóch obszarów: psychologii poznawczej i społecznej. W ilu przypadkach udało się powtórzyć wyniki? Tylko 36 procent publikacji przeszło ten test… Jeśli chodzi o psychologię społeczną – aż trzy czwarte (!) wyników okazało być niereplikowalnymi. Na tym tle lepiej wypadła psychologia poznawcza – „tylko” w połowie eksperymentów nie dało się ponownie uzyskać zbliżonych wyników.
To jednak niejedyna tego typu publikacja. Np. w 2013 r. ukazał się artykuł krytykujący badania z obszaru neuronauki. Jego autorzy wskazywali, że wyniki są mało konkluzywne (bardzo „słabe” pod względem statystycznym), przede wszystkim z powodu małej liczby osób badanych (czego przyczyną są, zapewne, wysokie koszty i czas potrzebny do przeprowadzenia eksperymentów np. z użyciem „skanerów mózgu” fMRI czy PET).
Choć liczby podane w najnowszym artykule w „Science” mogą przerażać, nie one są głównym problemem. Nauka zawsze polegała na tym, że również (i to często) błądziła. Uzyskany raz wynik eksperymentu nigdy nie jest dowodem na prawdziwość testowanej hipotezy. To dopiero zaproszenie, żeby ją dalej sprawdzać. I tu pojawia się największy kłopot, a według niektórych wręcz choroba współczesnej nauki: pogoń za nowością. Czasopisma specjalistyczne (a to od liczby publikacji na ich łamach zależą kariera i ocena naukowca) chcą zamieszczać niemal wyłącznie nowe, a więc ciekawe wyniki eksperymentów testujących odkrywcze hipotezy. To jest miara sukcesu w dzisiejszej nauce. A na artykuły pokazujące, że coś udało się zreplikować (bądź nie), popytu nie ma. Trudno też na takie „odtwórcze” prace zdobyć granty.
Dlatego chwała autorom artykułu z „Science”, który – miejmy nadzieję – przyczyni się do zmian. A tych nauka potrzebuje więcej, m.in. patologizującego się przemysłu publikacji (o którym pisaliśmy na łamach POLITYKI m.in. tu i tu).
1 września o godz. 19:05 2702
Oj, nie przywiązują psychologowie znaczenia do metodologii…
2 września o godz. 10:10 2703
Wszystko podlega entropii; sztuka, muzyka, malarstwo, teatr. Nauka nie może być wyjątkiem. A szkoda.
2 września o godz. 19:12 2704
@observer
A co ma piernik do wiatraka?
3 września o godz. 1:56 2705
Myślałem o obniżeniu wymagań w stosunku do „twórców” w tych dziedzinach. Wręcz dekadencji tych dziedzin, obniżenia niemal do zera dolnej granicy tego co nazywamy „sztuka i nauka”. Dla mnie artystą jest Leonardo, Michelangelo lub Mozart. A nie baba która obiera ziemniaki w Zachęcie lub inna „artystka” która udaje orgazm we Współczesnym.
3 września o godz. 17:54 2706
@observer
Tempora mutantur et nos mutamur in illis
4 września o godz. 5:09 2707
O tempora, o mores.
27 września o godz. 15:37 2709
Ten artykul w Science (ne czytalam oryginalneg tekstu, tylko liczne omowienia w prasie) sprawil mi nie lada przyjemnosc,
Bo od lat podejrzewam, ze psychologia jest lze-nauka. I ze jest w niej sporo t.zw. pieprzenia w bambus.
Sorry, Jagodo.